Pamiętam, jak bardzo oczarował mnie „Pielgrzym”. To jedna z takich książek, które bierzesz do ręki i już wiesz, że przepadniesz. Gdy więc w księgarniach pojawiła się nowa powieść Terry'ego Hayesa, wiedziałam, że chcę poznać tę historię. Czy spodziewałam się książki podobnej do „Pielgrzyma”? Nie. Wiedziałam, że Terry Hayes potrafi zaskoczyć. Nie spodziewałam się jedynie jak bardzo...
„Rok szarańczy” to spisana w formie wspomnień (w związku z czym mamy pierwszoosobowego narratora) opowieść tajnego agenta CIA (a jakże!), który wyrusza na ściśle tajną i rzecz jasna niebezpieczną misję. Taki opis może przypominać pierwszą książkę autora i rzeczywiście zauważalny jest podobny klimat. Kane, nasz główny bohater, nie zawsze działa według ustalonych reguł. Szczególnie jest to widoczne w sytuacjach zagrożenia. To determinuje ciąg zdarzeń, który wciąga nas coraz bardziej w ten niebezpieczny, sensacyjno-szpiegowski świat.
Jeśli poznaliście już pióro Terry'ego Hayesa, to w „Roku szarańczy” odnajdziecie znajome elementy: łatwość przedstawiania świata, realne, plastyczne opisy, ciekawie wykreowani bohaterowie, z którymi dość szybko można się zżyć. Na różnych etapach tej historii poznajemy bohaterów, którzy poza zadaniami do wykonania, mają swoje problemy, rozterki, chwile zwątpienia. To daje taki lekki powiew człowieczeństwa w tym bezwzględnym środowisku. Wątki obyczajowe, które odrywają nas na chwilę od dynamicznej akcji (sceny z gatunku tych brutalnych są nagminne, ale można się tego spodziewać, skoro czytamy książkę o tajnym agencie), są bardzo dobrze dopracowane. Nie ma tu miejsca na zbędne detale, a jednocześnie opisy są szczegółowe i realistyczne.
Gdybym miała opisać „Rok szarańczy” jednym słowem, zdecydowałabym się chyba na: „intrygująca”. Trudno jest przewidzieć, do czego nas ta historia doprowadzi. Właściwie zaryzykowałabym stwierdzenie, że w jednej (dość pokaźnej objętościowo książce) otrzymujemy tak naprawdę dwie, gatunkowo różne historie. Pierwsza część bowiem przypomina klasyczną, porządnie skonstruowaną, wciągającą opowieść szpiegowską. W drugiej części jednak dzieje się coś dziwnego – nagle zmienia się dynamika, wydarzenia i wybrane przez autora rozwiązania fabularne coraz wyraźniej skręcają w stronę science-fiction, by na końcu przerodzić się niemal w opowieść o superbohaterze. Czy było to nieszablonowe? Zdecydowanie. I zapewne nie każdemu taki kierunek fabuły przypadnie do gustu. Ja jednak nie byłam ani trochę rozczarowana. Zaskoczona owszem, ale lubię, gdy autor wymyka się z ram gatunku.
„Rok szarańczy” nie będzie dobrym wyborem dla czytelników, którzy szukają drugiej części „Pielgrzyma”. Sprawdzi się jednak idealnie jako książka dla tych, którzy są otwarci na czytelnicze eksperymenty i szukają rozrywki w najczystszym wydaniu. Z „Rokiem szarańczy” długie, jesienne wieczory mogą okazać się zdecydowanie zbyt krótkie.
AP
(biuro@dlalejdis.pl)
Terry Hayes, „Rok szarańczy”, Wydawnictwo Rebis, Poznań, 2024.