„To jej wina” – recenzja

Recenzja książki „To jej wina”.
„Jeden zaginiony chłopiec. Cztery winne kobiety. Kto jest tak naprawdę winny, skoro każdy skrywa jakieś sekrety?”

W życiu każdego rodzica największym koszmarem jest zaginięcie dziecka, a uczucie pustki oraz straty, strachu zaczyna trawić ojca czy matkę ze zdwojoną siłą.

O tym jest książka Andrei Mary „To jej wina”. Od samego początku powieść prowadzona jest w sposób, który cały czas trzyma w napięciu. Mówi się, że o gustach się nie dyskutuje. „O Boże, kolejny kryminał, znów porwania” - mógłby ktoś powiedzieć. Ja uważam, że ta powieść to przede wszystkim tragedia rodziców próbujących odnaleźć syna i jednocześnie ludzi borykających się z rutyną dnia codziennego, ale też być może wiszącym nad nimi widmem rozwodu.

Od pierwszych kart powieści widzimy, że mały czteroletni chłopiec imieniem Milo nigdy nie dociera do domu swojego kolegi. Mało tego zostaje porwany ze szkoły przez kobietę, która nie jest jego opiekunką –kobieta zachowuje się w zupełnie naturalny sposób, nie budzący podejrzeń u pracowników szkoły po prostu zabierając dziecko z budynku. Akcja samej historii powieści toczy się w jednej z bogatych irlandzkich dzielnic – możemy się tam spotkać z opisami życia bohaterów przeważnie goniących za pracą oraz bankietami, którzy zostawiają swoje dzieci pod opieką niani – ufając jej bezgranicznie. Ale czy aby na pewno słusznie postępują?

Książka pisarki pochodzącej z Irlandii składa się z wielu płaszczyzn - kłamstwa, oszustwa podejrzenia, trudna przeszłość, która i tak zawsze wróci. Nieważne, ile zrobimy,  przysłowiowe „trupy w szafie” i tak wyjdą na światło dzienne. Sekrety skrywane latami, jak w przypadku tej powieści, mogą zniszczyć doszczętnie życie wielu ludzi, w tym także dziecka.

Formuła powieści jest naprawdę bardzo dobrze zbudowana – a to dlatego, że jako czytelnicy możemy obserwować ją z trzech różnych perspektyw. Pierwsza z nich to opisy punktu widzenia matki porwanego chłopca – Marissy - zastanawiającej się, gdzie jest jej syn. Czy w ogóle żyje? Dla Marissy cenna jest każda minuta – każda kobieta chciałaby odzyskać swoje dziecko całe i zdrowe. Drugi punkt widzenia to opis tego, co przeżywa Jenny - kobieta zatrudnia jako nianię w swoim domu kobietę, która okazuje się być porywaczką. Jenny w związku z całym zajściem odczuwa ogromne wyrzuty sumienia i zastanawia się nad tym co mogła zrobić inaczej. Trzeci punkt widzenia należy do Carrie - niani kidnaperki – poznajemy historię jej życia oraz dowiadujemy jak trudne relacje z rodzicami wpływają na psychikę człowieka. Z jakiego powodu Milo został uprowadzony? Jakie zdarzenia z życia tych osób doprowadziły do takiej tragedii? Tego dowiecie się, czytając książkę.

Doskonałą cechą powieści „To jej wina” jest to, że kiedy wydaje nam się, iż jesteśmy blisko rozwiązania zagadki, bez uprzedzenia dostajemy prztyczka w nos i okazuje się, że to co zakładaliśmy, było błędne.

W tej książce autorka porusza bardzo ważny problem z związany z nielegalnymi adopcjami i handlem dziećmi. Na całym świecie co roku dochodzi do tysięcy zaginięć. Ten proceder z jednej strony nakręcany jest przez ludzi, którzy wręcz desperacko pragną mieć dziecko, a po drugiej stronie mamy siatki mafijne szukające prostego i szybkiego zarobku. Płacą za to rodziny porwanych dzieci, które zostają z bólem oraz traumą na resztę życia.

Jeśli jesteś zapalonym czytelnikiem tak samo jak ja i poszukujesz autentycznej historii z dreszczykiem emocji, zachęcam cię do przeczytania powieści autorstwa Andrei Mary „To jej wina”.

Krystyna Jęcek
(krystyna.jecek@dlalejdis.pl)

Andrea Mara, „To jej wina”,  MUZA, 2022




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat