„W prawo, czyli na Wschód” – recenzja

Recenzja książki „W prawo, czyli na Wschód” .
Żyjemy w czasach, gdy świat stał się jedną globalną wioską, a podróże są na wyciągnięcie ręki, nawet w najdalsze zakamarki naszego globu.

40 lat temu było jednak inaczej, a wyjazd nawet za najbliższą granicę, do naszych sąsiadów graniczył z cudem. A o  planowaniu egzotycznych wypraw nawet nie było mowy. Jednak młody Piotr Lasota miał wielkie marzenie, żeby w czasach głębokiej komuny pojechać na Daleki Wschód. To marzenie udało mu się spełnić i to niejednokrotnie. Swoje przygody i perypetie opisał w książce „W prawo, czyli na Wschód”.

Lata 80. poprzedniego wieku nie były najlepszym czasem na planowanie egzotycznych wypraw. Mimo przeciwności losu grupa warszawskich studentów postanowiła jednak zrealizować swoje marzenie o podróży na Daleki Wschód. Pekin, Ułan Bator, Moskwa, Irkuck – to tylko niektóre z miejsc, do jakich dotarł autor tej książki. Poznając obyczaje lokalnych społeczności oraz uważnie przyglądając się ich codziennemu życiu, zaryzykował prawie wszystko i dzięki temu odnalazł sposób na łatwy oraz pewny zarobek. Jutówki, maciory, veidy, jeansy i skórzane kurtki – co łączy te wszystkie rzeczy? Dzięki nim kiedyś można było dorobić się milionów! Wraz z Piotrem Lasotą przeniesiemy się na mongolskie targowiska, wsiądziemy do kolei transsyberyjskiej i spróbujemy ulicznych przysmaków Chińczyków!

Przyznam szczerze, że mam pewien problem z tą książką. Niby to taki pamiętnik z szalonych podróży sprzed lat, a tak naprawdę zapiski tego, jak stać się stereotypowym „januszem biznesu”. Młody i ciekawy świata Piotrek z grupą swoich kumpli marzą o podroży koleją transsyberyjską i odkrywaniu wtedy nikomu nieznanych zakamarków świata. Ciężko pracują i odkładają każdy grosz, by to marzenie zrealizować. W tamtych czasach taki wyjazd kosztował kupę kasy i z punktu widzenia przeciętnego obywatela bloku wschodniego był niemożliwy. Tymczasem na miejscu okazuje się, że grupa kumpli się rozdziela i jedni decydują się na podróże, zaś drudzy zwietrzyli okazję do szybkiego zarobku i szlajają się po chińskich bazarach, kupując tamtejszą tandetę i szmuglując towar na wszystkich granicach, które w drodze powrotnej przekraczają. Sztukę kombinatorstwa opanowują do perfekcji i koncentrują się na robieniu „biznesów”… Potem niejednokrotnie wracają do Chin na kilka, kilkanaście dni po kolejny towar, jedynie na szybko odhaczając najważniejsze zabytki.

Książka „Na prawo, czyli na Wschód” zapowiadała się bardzo ciekawie, bo chociaż urodziłam się w latach 80., to jednak wychowałam się już w nowym milenium, gdzie łatwiej się żyło. Dlatego nastawiłam się na to, że poczytam o tym, jak kiedyś ludzie to robili, gdy nic w życiu im nie sprzyjało. Tymczasem to historia bazarowych wypadów autora, który zbił majątek na przemycanych produktach. Nie wiem, czy zazdrościć, czy współczuć trochę. Chyba i jedno, i drugie.

Klaudia Kwiatkowska
(klaudia.kwiatkowska@dlalejdis.pl)

Piotr Lasota, „W prawo, czyli na Wschód”, Novae Res, 2024.




Społeczność

Newsletter

Reklama

 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat