Bezludna wyspa i grupa chłopców cudem ocalałych z katastrofy lotniczej. Czy fani opowieści o Robinsonie Crusoe, zmaganiach z naturą i życiem w dziczy poczuli się zachęceni? Czas więc na małe sprostowanie: to nie jest historia o budowaniu szałasu i poprawianiu swoich warunków bytowych na nieznanej ziemi. To opowieść o psychologicznych mechanizmach rządzących grupą, próbie sił i przemocy. W tym przypadku nie mamy do czynienia z dorosłym bohaterem, lecz z dziećmi, których niewinność staje pod znakiem zapytania.
Powieść nosi znamiona społecznego eksperymentu. Golding zadaje pytanie: co by było, gdyby pozbawić ludzi dotychczasowej rzeczywistości i obowiązujących w niej zasad? Co by było, gdyby odebrać je dzieciom? Czy będą w stanie stworzyć nowe społeczeństwo i wyjść cało z opresji? Autor nie podaje optymistycznych odpowiedzi. Początkowo wydaje się, że wszystkim rozbitkom zależy, by wydostać się z wyspy. Z czasem jednak formuje się grupa, którym zabawa w dzikich nazbyt przypada do gustu. W ten sposób sielanka na tropikalnej wyspie zamienia się w koszmar i walkę o władzę.
Historię można postrzegać także szerzej – jako komentarz Goldinga do chylącej się ku upadkowi cywilizacji, która dotąd maskowała prawdziwą naturę człowieka – bezwzględną i okrutną. To nietzscheańskie nastawienie do kondycji ludzkiej moralności wynika zapewne z faktu, że autor był świadkiem niechlubnych wydarzeń XX wieku. Wszystko to, co w powieści powiązać można z ładem, rozsądkiem, rozumem i praworządnością zostaje zniszczone przez siłę opierającą się na przemocy, manipulacji, ucisku i ślepym posłuszeństwie. Dziecięce plemię, podejmując wybory, kieruje się najniższymi instynktami. Trzeźwe myślenie ustępuje miejsca dobrej zabawie i wierze w czcze obietnice, co nie ma prawa skończyć się dobrze.
Wyspa, którą opisuje Golding w niczym nie przypomina raju, który zwykle wyobrażamy sobie, czytając o tropikalnych, bezludnych ziemiach. Mimo że ląd obfituje w owoce i piękne krajobrazy, od samego niemal początku odczuwamy trudny do uzasadnienia niepokój i niebezpieczeństwo, które czyha na bohaterów. Intuicyjnie wiemy, że znaleźli się w pułapce. Ta ponura wizja nie opuści nas do końca, a w miarę rozwoju fabuły będzie coraz bardziej makabryczna.
„Władca much” przygnębia i skłania do refleksji nad źródłem zła w człowieku. Czy to kultura i umowa społeczna trzymają ciemną stronę ludzkiej natury w ryzach? To pytanie zadał sobie i czytelnikom Golding ponad pół wieku temu. Co odpowiedzielibyśmy na nie dziś?
Paulina Kryca
(paulina.kryca@dlalejdis.pl)
William Golding, „Władca much”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2020.