Moje pierwsze spotkanie z bohaterką Sabiną Yao i piórem Michaela Tsokosa było niezwykle udane i owocne. Książka „Z zimną precyzją” spełniała wszystkie kryteria świetnego kryminału i thrillera medycznego. Ogromna dawka wiedzy połączona z intrygującą zagadką i charyzmatyczną bohaterką wydała mi się przepisem na sukces. Z entuzjazmem zaczęłam czytać nową część i… bardzo szybko się rozczarowałam. Ale od początku.
Ośmioletni chłopiec arabskiego pochodzenia – Yasser – pewnego dnia znika bez śladu. Zrozpaczona matka, która boi się deportacji, nie może zadzwonić na policję, więc o zajściu informuje Khalafa – człowieka widmo – który mordował kiedyś dla mafii i pracował dla służb specjalnych. Mężczyzna bardzo angażuje się w poszukiwania zaginionego ośmiolatka. Czy uda mu się dokonać niemożliwego i odnaleźć malca? W międzyczasie zespół doktor Sabine Yao musi rozwiązać kilka zagadkowych śmierci. Pierwsza z nich to ciało mężczyzny leżące wśród dziecięcych zabawek i gadżetów erotycznych, a druga to dwa martwe ciała owinięte w aksamitne suknie i zawieszone na bliżej nieokreślonej konstrukcji.
W pierwszych rozdziałach te dwa wątki – Sabine Yao pracującej przy dwóch zbrodniach i Khalafa szukającego chłopca przeplatają się wzajemnie. Później zbiegają się w jeden, skupiając się na poszukiwaniu Yassera. I chociaż książka miała ogromny potencjał, została napisana (lub przełożona) miernie.
Po pierwsze panuje tam ogromny chaos. Tych przeplatanek, tropów, rozpoczętych wątków było po prostu za dużo. Momentami miałam dość, bo nie wiedziałam, na czym się skupić. Żeby chociaż to wszystko się ze sobą jakoś sklejało, ale niestety miałam wrażenie, że autor rozgrzebał jakąś sprawę i pozostawiał ją bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Powieszone małżeństwo w sukniach zapowiadało niezłą przygodę, ale autor całkowicie ten wątek zaniechał, wracając do niego na końcu. Wydało mi się to tak zaniedbane i mało wiarygodne, że już machnęłam na to ręką. Po drugie – odniosłam wrażenie – że w tej powieści mnóstwo jest sztuczności. Informacja o tym, że Khalaf jara papierosy bez filtra pojawiła się przynajmniej kilkukrotnie; dialogi są miejscami tak nienaturalne, że przypominają profesorskie wykłady na uczelni, a liczne powtórzenia i ewidentne nadużywanie zaimków aż krzyczą o usunięcie z tej powieści. Wiem, że ludzie na Podlasiu, mają skłonność do tego typu dziwactw („Ja pójdę i ja nakarmię”), ale od pisarza wymagałabym odrobiny więcej erudycji i władania językiem.
Wątek zaginionego chłopca i śledztwo z nim związane jest naprawdę bardzo ciekawe, jednak równie ciekawe wątki zostały potraktowane po macoszemu. Może, zamiast się rozdrabniać, warto byłoby napisać o nich oddzielne powieści? Miejscami odniosłam też wrażenie, że to nie Sabine Yao jest główną bohaterką, a Monica Monti. Smaczki ze stołu sekcyjnego, które tak podobały mi się w pierwszym tomie, tu przytłaczają. Analiz plam opadowych jest zdecydowanie za dużo.
Ogólnie książka „Zimna kalkulacja” nie jest złą lekturą. Czyta się ją dość szybko i płynnie, ale to już nie ten sam poziom, który prezentowała poprzedniczka. Mam wielką nadzieję, że to chwilowe załamanie formy autora i kolejne jego książki okażą się dużo lepsze. Wierzę, że Sabine Yao i Monica Monti stworzą dream team i razem będą stawiać czoła mordercom.
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
Michael Tsokos, „Zimna kalkulacja”, Skarpa Warszawska, Warszawa, 2025.