„Zły” – recenzja

Recenzja książki „Zły”.
Powieść, za sprawą której Tyrmand zagrał socrealizmowi na nosie, i wpisał się w historię literatury jako twórca jednej z najpoczytniejszych książek II poł. XX wieku.

Prawie osiemset stron powieści za mną, a ja tylko momentami czułam się znudzona. To całkiem dobry wynik. Przyznam, że sięgnęłam po „Złego” z czysto ambicjonalnych powodów. Skoro to książka – legenda to koniecznie chciałam ją poznać. Nie spodziewałam się jednak, że tak bardzo pochłonie mnie historia warszawskiego Zorro (czy jak kto woli, Robin Hooda) walczącego z PRL-owskim światkiem przestępczym.

Zastanawiałam się, jak Tyrmandowi udało się utrzymać uwagę czytelnika podczas lektury – nie bójmy się tego słowa – opasłej powieści, w której pod względem fabularnym właściwie nie dzieje się aż tak wiele, jak można byłoby się spodziewać po kryminale. Myślę, że na sukces tej historii składa się kilka rzeczy. Przede wszystkim opisy otoczenia i ludzi, które zostały poczynione z wręcz fotograficzną precyzją. Nie mam tu na myśli drobiazgowości à la Eliza Orzeszkowa, ale wrażliwość na niuanse i umiejętność soczystego ich opisania – raz z ironią, a raz z należną powagą. Przypuszczam, że czytelnika przy lekturze zatrzymuje także szczerość, sprawne posługiwanie się słowem i dialogi. Bohaterowie mówią do siebie w tak naturalny i różnorodny sposób, że można zapomnieć, że ma się do czynienia z fikcyjnymi postaciami. Tyrmand zaryzykował i wprowadził do historii wielu bohaterów, których losy powoli splatają się ze sobą. My zaś w napięciu czekamy aż strzępki ich biografii złożą się w całość.

„Zły” korzysta ze sprawdzonego archetypu superbohatera. Dziś możemy pokusić się o analogię do Batmana, sprawującego pieczę nad mrocznym Gotham City. Choć nie doszukiwałabym się daleko idących podobieństw. W każdym razie w obu przypadkach obserwujemy obskurne miasto zamieszkałe przez zepsutych ludzi oraz ich ofiary, które należy chronić. Tytułowy bohater powieści Tyrmanda długo pozostaje dla nas tajemnicą. Właściwie jest tłem dla akcji, która koncentruje się na problemach, uczuciach (fani wątków miłosnych poczują się  usatysfakcjonowani) oraz relacjach innych postaci. Moment, w którym ujawnia się ZŁY następuje późno, i przyznam, że to dobrze. Dzięki temu mój entuzjazm i bezkrytyczny zachwyt mógł towarzyszyć mi przez większość lektury. Choć zakończenie książki mnie nie urzekło, to „Złego” dołączam do listy ulubionych klasyków. Doceniam przede wszystkim dialogi oraz świetnie napisanych bohaterów. Wyłączam jednak z tego grona postać Marty. Chyba że z założenia miała irytować czytelnika – jeśli tak, to się udało.

„Zły” spodoba się tym, którzy przepadają za długimi powieściami, pozostawiającymi autorowi przestrzeń do swobodnego i niepospiesznego opisywania świata przedstawionego. To książka, którą warto przeczytać – mimo gabarytów – po raz kolejny. Oprócz warstwy fabularnej kryje w sobie także osobisty stosunek Tyrmanda do czasów, za którymi – mówiąc eufemistycznie – nie przepadał, i które niezmiennie piętnował.

Paulina Kryca
(paulina.kryca@dlalejdis.pl)

Leopold Tyrmand, „Zły”, Wydawnictwo MG, Kraków 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat