„Dni śmiertelnego strachu” – recenzja

Recenzja książki „Dni śmiertelnego strachu”
Dziesięć opowiadań grozy pozwalających na przeżycie kilku dni śmiertelnego strachu. Tylko czy aby na pewno?

Graham Masterton to jeden z najpopularniejszych – a przy okazji mój ulubiony – twórców literackich gatunku grozy. Od dziesięcioleci pisze powieści i opowiadania, jedne osobno, inne w seriach. Zdarza mu się również tworzyć we współpracy z mniej znanymi pisarzami, czego doskonałym przykładem jest świeżo wydany zbiór opowiadań „Dni śmiertelnego strachu” z dwoma opowiadaniami mającymi współautorkę w postaci Dawn G. Harris.

Na wstępie muszę przyznać, że obecnie sięgam po nowości Mastertona raczej z ogromnej sympatii i nostalgii niż rzeczywistej fascynacji treściami, które wychodzą spod jego pióra. Z powieściami brytyjskiego pisarza zapoznałam się w czasach gimnazjalnych. Wówczas robiły na mnie ogromne wrażenie. Już pierwsza przeczytana powieść – „Zaklęci” – skradła mi serce i na dobrą sprawę pozostała ulubioną po dziś dzień. W ostatnich latach jednak powieści Mastertona wydają mi się nieco komiczne, a już na pewno nie są straszne jak dawniej. Może zmienił mi się gust, może potrzebuję większego poziomu grozy lub innego jej rodzaju, a może to Masterton pisze jakoś inaczej. Trudno ocenić.

Po co zatem sięgam po nowości, skoro już mnie nie ruszają? Ponieważ nie jest tak, że nie robią na mnie wrażenie wcale. Od czasu do czasu daję się miło zaskoczyć. Przykładowo bardzo spodobała mi się powieść „Dom stu szeptów”, wydana w Polsce w 2021 roku. Jej fabuła przywiodła mi na myśl „Zaklętych”. Ponadto satysfakcję z lektury zapewniły mi wydane rok wcześniej „Dzieci zapomniane przez Boga”, pomijając rozczarowujący finał.

Dobrze, przejdźmy jednak do „Dni śmiertelnego strachu”. W której kategorii umieszczam ten zbiór opowiadań: pozytywnie zaskakujących czy rozczarowujących? Niestety raczej w tej drugiej. Chociaż, ogólnie rzecz biorąc, sam pomysł na opowiadania jest dobry i nawet czytanie sprawia przyjemność, same zakończenia są okropnie niesatysfakcjonujące – albo śmieszne, albo niedorzeczne, albo po prostu pozostawiające czytelnika z myślą: „Eee, co? Co to ma być? To już?”.

Gdybym miała przyznać poszczególnym opowiadaniom wyróżnienia w dowolnej kategorii, „Morderczy uścisk” otrzymałby je za nijakość i kompletny brak grozy, a „Zadurzony w cieniach” za skuteczne zaskoczenie czytelnika. „Nad stawem miłosierdzia” wyróżniłabym za najlepszy pomysł na horror i chętnie przeczytałabym go w dłuższej formie, pełnoprawnej powieści. Z kolei najbardziej kreatywny pomysł na opowiadanie Masterton zaprezentował w utworze „Równowaga narodowa”. To opowiadanie ma świetne zakończenie, natomiast kompletnie nie czuć w nim grozy. Ot, wciągająca historia oparta na oryginalnym pomyśle.

„Colman Musztarda” miałby pierwsze miejsce w kategorii niewykorzystanego potencjału. To wielka sztuka tak zmarnować interesujące i związane z ważnym problemem społecznym rozpoczęcie. W imię czego? Bezsensownego rozlewu krwi. Dosłownie. Z kolei „Portret Kasi” otrzymałby order za bezsensowność i najbardziej niesatysfakcjonujące rozwiązanie. Po przeczytaniu go nie wiedziałam, po co autor zmarnował mój czas. W kategorii niesatysfakcjonującego i przy okazji łatwego do przewidzenia wyróżnienie dostałby „Najwspanialszy dar”. „Epifanię” już znałam, lubię to opowiadanie. Mogłoby mieć wyróżnienie w kategorii najbardziej pobudzającego erotycznie, choć nie jest to dobry horror. Do „Czerwonego rzeźnika z Wrocławia” nie mam większych uwag. Jest po prostu w porządku i ma przyjemne zakończenie, ale zawinił przesadną krótkością. Jeszcze nie zdążyłam się zaangażować, a już było po opowiadaniu. Zbiór kończy się „Serołakiem”, który bardzo mi się podobał, więc mógłby dostać wyróżnienie za dobrą fabułę. I może dodatkowo za świetnego głównego antybohatera.

To tyle, jeśli chodzi o opowiadania. Nie mogę polecić zbioru, aczkolwiek nie jest to coś okropnego, więc odradzać lektury też nie zamierzam. Jeżeli nie macie czego czytać, a książka akurat znajduje się pod Waszą ręką, możecie po nią sięgnąć.

Na koniec jeszcze uwaga do jednego z tłumaczy „Dni śmiertelnego strachu” – Piotra Kusia. Ma sporadyczny – acz irytujący – problem z niewłaściwym używaniem „tobie” zamiast „ci”. To plaga ostatnich lat, której jednak ofiarą nie powinny padać osoby pracujące z tekstem zarobkowo. „Tobie” i „ci” nie stosuje się wymiennie, a „tobie” nie można użyć w środku zdania, o ile nie pada na nim akcent. W wyrażeniach typu „powiem tobie, że ładnie dziś wyglądasz” użycie „tobie” nie wskazuje na szacunek, tylko jest wyrazem braku znajomości zasad języka polskiego.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Graham Masterton, Dawn G. Harris, „Dni śmiertelnego strachu”, Rebis, Poznań, 2024.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat