„Santa Clown” – recenzja

Recenzja książki „Santa Clown”.
Wyczekiwany przeze mnie powrót Juliusa Thorne’a po czterech latach nieobecności. Ale czy wielki?

Wbrew pozorom Julius Throne nie jest pisarzem zagranicznym. To autor polski, po prostu tworzący pod egzotycznie brzmiącym pseudonimem. Jego pierwsza książka – moim zdaniem horror młodzieżowy – wydana została pod koniec 2019 roku. Powieść „Gulu. Pamiętne lato”, bo o niej mowa, podbiła moje serce i sprawiła, że na spodziewaną kolejną część czekałam niczym maluch na festyn z okazji Dnia Dziecka.

Lata mijały, a ku mojemu rozczarowaniu informacja o rychłym wydaniu drugiego tomu nie nadchodziła. Jednakże kiedy rok 2023 miał przejść w 2024, napisał do mnie autor. Oto bowiem, niejako w formie prezentu świątecznego, podarował swoim fanom dopasowaną tematycznie do nadchodzącego Bożego Narodzenia książkę „Santa Clown”. Kolejny horror osadzony w latach 80, najwyraźniej ukochanych przez Thorne’a ze względu na rok urodzenia. Na dodatek ponownie jednymi z najważniejszych bohaterów powieści okazały się dzieci.

Nie wiem, co autor powieści robił, gdy nie było go na rynku wydawniczym. Wiem za to, że długą przerwę wykorzystał dobrze. „Santa Clown” bowiem jest tak samo plastyczny fabularnie, przyjemny językowo (z drobnymi i sporadycznymi błędami) i cholernie wciągający jak „Gulu…”. Opowieść liczącą mniej więcej czterysta pięćdziesiąt stron przeczytałam w dwa dni, tak mnie pochłonęła i zaangażowała. Thorne bajecznie buduje historie i konstruuje wokół nich fabułę. Podobają mi się nawet niekiedy ciut przydługie opisy, ponieważ są niezwykle malownicze i pozwalają wyobrazić sobie opisywane sceny co do detalu, co do koloru, zapachu i smaku. A zdecydowanie jest co sobie wyobrażać, ponieważ opowieść dotyczy świąt Bożego Narodzenia z ich całym klimatem: blaskiem światełek choinkowych, ciepłem gorącej czekolady, zapachem pierniczków, chłodem śniegu, twardością sanek.

Nie pamiętam już, czy w „Gulu…” nie odnalazłam żadnych wad logicznych ani fabularnych – bo ich nie było lub nie przywiązywałam do nich wagi. Natomiast w świątecznym horrorze „Santa Clown” znalazły się aspekty, które mnie irytowały. Rzeczy, które uznałam za niewiarygodne. Co ważne, zdaję sobie sprawę, iż horror rządzi się swoimi prawami i pewne rzeczy mogą się wydarzyć w ramach tej konwencji. Są to np. istnienie maszyny do przerabiania mężczyzn w „posłuszne potwory”, istnienie maszyny do przerabiania dzieci w breloki czy posiadanie nadludzkich mocy – sprytu, siły – przez złoczyńców. Wszystkie te kwestie są jak najbardziej w porządku. Kiedy piszę o aspektach nierzeczywistych, mam na myśli takie, które nie powinny się zdarzyć ani w rzeczywistości, ani nawet w konwencji horroru.

A zatem wobec czego mam zastrzeżenia? Na przykład wobec faktu, iż mnóstwo ludzi widziało świętego mikołaja z maską złowrogiego clowna – na żywo i na ulotkach – ale nikogo to nie zaniepokoiło. Nikt też – poza trójką dzieci – nie zauważył migającego neonu, który świecił się nad lasem przez całą dobę przez wiele dni. Dalej przeszkadzało mi to, że mimo iż ludzie umierali masowo w brutalny sposób, dzieci po odkryciu sekretu nie poszły na policję od razu, tylko w wolnej chwili. Ponadto wiedząc, że mogą zostać zamordowane wraz z rodzicami, poszły wprost do siedziby złoczyńców. Policjanci w powieści okazali się wyjątkowo tępi: ani nie połączyli faktów, ani przez długi czas nie wydali komunikatu o morderczym działaniu zabawek. A co tam, niech ludzie płoną. Znalazły się też niedorzeczności takie jak chociażby brak próby zatrzymania syna i żony idących do siedziby morderców, „bo i tak nie posłuchają”, albo absurdalna łatwość obalenia niemalże niezniszczalnych złoczyńców w finalnym starciu. Natomiast jeśli chodzi o błąd logiczny, jest nim na przykład śmianie się przez Santa Clowna z dwuznaczności słowa „kutasiki”. Nie ma to sensu, bo fabuła ma miejsce w USA, a ten wyraz jest zabawny z uwagi na podtekst jedynie w Polsce.

Na koniec muszę zaznaczyć, iż irytujące aspekty „Santa Clowna” – nawet zebrane do kupy – nie sprawiają, że po książkę nie warto sięgnąć. Wręcz przeciwnie: powieść jest rewelacyjna, a czytanie jej sprawiło mi ogromną przyjemność. Obowiązkowo ląduje na regale obok „Gulu…” i na pewno w przyszłości do niej wrócę. Aspekty, które uważam za niefortunne, wypisałam bardziej dla autora niż potencjalnych czytelników. Podejrzewam, że będzie czytał moją recenzję, więc a nuż na coś mu się przydadzą.

Pozostaję fanką i czekam na więcej!

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Julius Throne, „Santa Clown”, Papierowy Księżyc, Słupsk, 2023.




Społeczność

Newsletter

Reklama

 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat