„Z duszą na ramieniu, czyli święta z Dziewuchami” – recenzja

Recenzja książki „Z duszą na ramieniu, czyli święta z Dziewuchami”.
Przybieżeli do szkockiego dworu biesiadnicy… i zbłąkana dusza.

Kiedy prawie dwa miesiące temu czytałam zarys recenzowanej dziś książki utkwił mi w głowie fragment o polsko-szkockim małżeństwie wyprawiającym święta dla gości z różnych krajów. Brzmiało to zachęcająco, bo nigdzie nie straszyła groźba duszącego jemiołą romansu. Ciąg dalszy albo został przeze mnie niezarejestrowany, wyparty, ewentualnie uznany za anegdotyczny element trzecioplanowy, bo zakładam, że na pewno musiał być ujęty. Mowa o zjawie, która staje się bynajmniej nie bierną uczestniczką wydarzeń na „Strasznym Dworku”, a z którą właścicielka posiadłości Ada będzie próbowała się uporać.

Mimo iż nie przepadam za historiami o duchach, starałam się zachować otwarty umysł. W ostatecznym rozrachunku nieco przeciągnięty wątek paranormalny paradoksalnie dodaje tej historii życia i pozwala czytelnikowi zapoznać się bliżej z pogrzebową tradycją Szkotów. Ogólnie walor mieszania różnych kultur i dzielenia się opowieściami o tym, jak Boże Narodzenie obchodzone jest przez Polaków, Anglików, Szkotów, Irlandczyków i Holendrów wypada całkiem nieźle, szkoda tylko, że nieodłączną częścią każdego spotkania musi być alkohol.

Moje zastrzeżenia dotyczą również nadmiernego nagromadzenia postaci. Spodziewałam się czegoś lekkiego i przystępnego, a dostałam niemalże „Grę o tron” minus golizna (ok, jest jedna scena, w której Ada ćwiczy w bieliźnie… i  jeszcze jedna, w której myśli o rzucaniu majtkami). W pewnym momencie odpuściłam sobie próbę zapamiętania tych wszystkich imion i rozgryzienia, kto jest kim, tym bardziej, że niektórzy pojawiają się tylko przy okazji rozmowy telefonicznej, którą nagle musi odbyć Ada. Dlaczego musi? Bo najwyraźniej trzeba jeszcze odsunąć w czasie rozwój akcji.

Inne są znowu zbyt eksponowane, pomimo, iż nie posiadają absolutnie żadnej głębi. Ana/Anka/Sardynka, czy jak moim zdaniem bardziej by pasowało WWL (Wiecznie Wpieniona Lesbijka) zdaje się być stworzona wyłącznie po to, aby w maszynopisie znalazła się niezliczona liczba wulgaryzmów. Naprawdę, nie sprawia to wcale, że powieść staje się bardziej młodzieżowa, a jedynie zatruwa atmosferę. Jej narzeczona z kolei jest tylko po to, żeby niczym w pieśni Kombi pojawiać się i znikać, nie wnosząc nic do fabuły poza zamieszaniem. W zasadzie jedyną osobą, o której odkładając książkę, można powiedzieć, że doświadcza autentycznej przemiany jest Ross, mąż Ady.

Dopiero gdy to zrobiłam, zorientowałam się, że na uroczej zielonej okładce zabrakło bardzo ważnej informacji. „Z duszą na ramieniu…” okazało się być kontynuacją dwóch wydanych przez inne wydawnictwo pozycji Ady Johnson. Fakt, iż niczego nieświadomy odbiorca nie zna treści znacznie dłuższych „Kalendarza z Dziewuchami” i „Kroniki Strasznego Dworku, czyli Wakacji z Dziewuchami” sprawia, że mimo świątecznej aury  ciężko jest nawiązać nić porozumienia z postaciami, które raczej unikają głębszych rozmów, skupiając się na przygotowaniach, jedzeniu i próbie rozgryzienia tożsamości ducha.

Podsumowując, pierwsza świąteczna książka tego sezonu miała klimat i potencjał, ale nie został on niestety do końca wykorzystany. Oby z kolejnymi było lepiej.

Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)

Ada Johnson, „Z duszą na ramieniu, czyli święta z Dziewuchami”, Wydawnictwo Videograf, Chorzów, 2022r.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat