Te słowa wypowiada Ada Accardi, córka głównej bohaterki, a zarazem wielka miłośniczka książek. I trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Z pewnością ta powieść odbiega fabułą i koncepcją od pozostałych, atmosfera się zmienia, ale pewne elementy z twórczości Freidy McFadden pozostają niezmienne. Niemniej jednak powieść mnie rozczarowała. Znając cały dorobek autorki, przypominając sobie chociażby jej ostatnią rewelacyjną powieść – „Dobra koleżanka” – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że potencjał tej książki został zaprzepaszczony.
Nasza bohaterka, Millie Calloway, czyli tytułowa pomoc domowa, jest szczęśliwą mężatką. Jej wybrankiem serca jest oczywiście nieziemsko przystojny Enzo, który pojawia się zarówno w pierwszej („Pomoc domowa”), jak i w drugiej części („Pomoc domowa. Sekret”) serii. Millie i Enzo mają dwoje dzieci i właśnie kupili dom, o którym marzyli. I cóż – to chyba jedna z najważniejszych informacji w całej powieści, bo niemalże 250 stron bełkotu głównej bohaterki – o tym, że być może niepotrzebnie kupili ten dom; że ich nie stać (ale kupili); że mogli zostać jednak w starym mieszkaniu – nie sposób przegapić.
Po wprowadzeniu się do nowego domu okazuje się, że sąsiedzi są co najmniej dziwni. Jedna z sąsiadek pełni funkcję osiedlowego monitoringu 24h/dobę, siedząc w oknie, a odprowadzając syna do autobusu, trzyma go na smyczy. Druga zaś, chociaż sprawia wrażenie damy z wyższych sfer, preferuje zadawanie ciosów poniżej pasa. Jest arogancka, wyniosła i na dodatek podrywa Enzo, pomagając mu zarazem w zleceniach. Fatalna sytuacja.
Sama Millie nie jest już tą Millie, którą była we wcześniejszych powieściach. Tamta Millie była mroczna, niezależna, otoczona nimbem tajemniczości. Millie po metamorfozie stała się nijaka, rozmemłana, pełna pretensji. Na co drugiej stronie opowiada, jak bezgranicznie ufała Enzo, jak była pewna jego miłości. Tymczasem, gdy jej mąż zaczyna zachowywać się podejrzanie – znika wieczorami, wybiera pieniądze z ich wspólnego konta, pachnie perfumami sąsiadki – Millie w jednej chwili oskarża go o zdradę, romans i zbrodnię.
No i wreszcie – zagadka – najważniejszy punkt całej powieści. Dokonanie morderstwa nie jest, wbrew pozorom, łatwą sprawą. Poza tym autorka powinna zdawać sobie sprawę z tego, że nożyk do kopert różni się od scyzoryka i że określając wysokość ran, ich rozmiar, kształt można określić, kim był sprawca i ile sił włożył w zadanie ciosów. To nie jest wiedza tajemna, dlatego tym bardziej dziwi mnie tak rażące pomylenie sprawców. Poza tym w książce poznajemy wątek zaginionego chłopca. Mówi o nim wścibska sąsiadka, mówią o nim koledzy Ady i wreszcie, gdy okazuje się, że jego ślady zostają znalezione, nikt nie otrzymuje odpowiedzi na podstawowe pytania. Dlaczego ten chłopiec zginął? Co mu się stało? Jak znalazł się w tym felernym domu? Nie wiem, czy autorka nie miała pomysłu na rozegranie tego wątku, czy nie dźwignęła tematu, ale został on potraktowany po macoszemu. Podobnie zresztą jak wątek morderstwa. Tak naprawdę nie dowiadujemy się, dlaczego jeden z bohaterów musiał zginąć. Mamy jedynie mgliste przypuszczenia.
Jest to pierwsza powieść autorki, którą jestem naprawdę rozczarowana. Lepiej byłoby, gdyby autorka pozostawiła Millie dawną sobą, albo tę książkę rozbudowała i wydała osobno, nie jako część serii. No niby są nici łączące tę powieść z poprzednimi (tytułowa pomoc domowa oczywiście), ale jak dla mnie nie miało to większego znaczenia. Ta książka jest tak nielogiczna, niedopracowana i pełna niedociągnięć, że uratować mogłaby ją jedynie transplantacja akcji. Nawet najlepszy bohater nie dałby sobie rady, stojąc wobec tylu absurdów.
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
Freida McFadden, „Pomoc domowa. Z ukrycia”, Czwarta Strona, Poznań, 2025.